piątek, 20 lutego 2015

wtorek, 10 lutego 2015

Zapowiedź!

Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to następny, czwarty już rozdział, pojawi się jeszcze w tym tygodniu!
Będzie trochę więcej o Iron Man'ie i powoli zacznie pojawiać się nasz czarny charakter. Rozwinięty zostanie  wątek Rachel, a w sytuacji między chłopakami a Pepper zajdą zmiany.


poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział III - "Wycieczka w milczeniu".

- Idiotyzm - jęknął Tony.

- Nie przesadzaj. Ten zamek może być ciekawy - zaprotestował Rhodey.

- Może, ale nie w naszej obecnej sytuacji. Wiesz, jak będzie wyglądała ta wycieczka?

- No, oświeć mnie, geniuszu...

- Będziemy siedzieć jak struci. W najlepszym wypadku Pepper nas zwyzywa. Ot, cały scenariusz.

- Myślałem, że masz bardziej optymistyczne podejście do życia. Nie znałem cię od tej strony.

- To teraz już znasz - skwitował Tony.

****
- Gdzie jedziecie? - zagadnął Howard Stark. Chciał nawiązać jakiś kontakt z synem po ostatniej nieudanej rozmowie.

- Chyba do zamku. Nie wiem, nigdy się tym nie interesowałem. Zamierzam to po prostu jakoś wytrzymać.

- Moja krew - mruknął ojciec, który nigdy nie miał zamiłowania do historii.

- Podpisz mi tą zgodę - poprosił Tony. Znudziło mu się już podrabianie podpisów, a to przecież nie było usprawiedliwienie nieobecności, tylko wycieczka. Nie miał czego ukrywać. Tata szybko podpisał papierek, wziął do ręki czarny neseser i wyszedł do Stark International. Chłopak natomiast schował zgodę do plecaka i wybiegł na przystanek. Dotarł tam akurat wtedy, gdy nadjechał żółty autobus. Kolejny cudowny zbieg okoliczności: w autobusie już siedział Rhodey.

- Zepsuł się wam samochód? - spytał zdziwiony Stark.

- Gorzej. Mama ma spotkanie z klientem. O 7:00. Rozumiesz? Przecież taka godzina nie istnieje.

- Może to coś ważnego. 

- Hmmm, nie wiem. Sprawa rozwodowa. Wiem tylko, że muszę się dzisiaj przemęczyć jeżdżąc autobusem.

- Ja tak jeżdżę codziennie i jeszcze żyję.

- Czy... czy zgody na wycieczkę trzeba było przynieść na dziś? - rozległ się cichy głosik za ich plecami. Chłopcy obrócili się gwałtownie. Wielkie, czarne oczyska wpatrywały się w Tony'ego. Ich właścicielką była chyba dziewczyna ze szkolnego korytarza, która podsumowała rozmowę z Pepper.

- Tak. Ale ty nie jesteś z naszej klasy, nie?

- Nie, ale jedziecie z 1B.

- Chapman nic nie mówił - zdziwił się Tony.

- Może zapomniał- dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

                                                                              ****
- Dlaczego ona mnie pytała? W autobusie była prawie cała 1B - zastanawiał się Tony popijając soczek na szkolnym korytarzu.

- Naprawdę nic nie kumasz? - zapytał Rhodey z niedowierzaniem.

- Naprawdę. 

- Nie widziałeś jak na ciebie patrzyła? Była czerwona jak burak.

- I?...

- Jak na geniusza masz dzisiaj naprawdę spowolnione myślenie. Podobasz się jej.

- Podobam się chyba wszystkim wolnym dziewczynom w tej szkole. Sorry, przywykłem.

- Ale przyznaj, całkiem ładna była.

- W sumie tak. Ale jakoś nie mam nastroju na zakochiwanie się.

****

- Ale wszyscy nie możecie siedzieć z tyłu - jęknął pan Chapman.

- Siedzenia z tyłu są najlepsze! - krzyknął jakiś uczeń.

- Nieprawda! - pisnęła blondynka z drugiej klasy. - Z tyłu można zwymiotować i pobrudzić bluzkę.

- To nie wymiotuj - poradziła jej bardziej koleżanka.

Po kwadransie walki z uczniami pan Steaven z ulgą klapnął na siedzeniu i dał znak kierowcy, żeby ruszał. Wszyscy, jak na komendę, wyciągnęli slodycze lub założyli na uszy slucgawki.

Nauczyciel rozejrzał się po autokarze i zawiesił wzrok na Rhodeyu i Tonym. Przeszedl go dreszcz. To, co stało się na ostatniej wycieczce... Co prawda były to tylko cztery petardy i kilka cegieł, ale wolałby nie przeżywać tego drugi raz. Już miał ich rozsadzić, gdy jego uwagę przykuło coś innego. Pepper siedziała na drugim końcu autokaru. 

- O, a cóż to się stało? - zagadnął. - Przecież panna Potts nie odstępuje was na krok.

- Tak jakoś wyszło - odparłl pospiesznie Rhodey.

- Nie było obok wolnych miejsc - dodał Tony.

Wychowawca nie miał czasu kontynuować rozmowy, bo kilka miejsc dalej Happy Hogan okładał kolegę po głowie jego nowiutkim laptopem.

****

- Obudź się - chuda dłoń z pomalowanymi na beżowo paznokciami delikatnie potrząsnęła Tony'm.

- Co?

- Wszyscy już wyszli - dziewczyna z 1B wpatrywała się w niego czarnymi oczami.

- To już? Zamek? - spytał chłopak przecierając oczy.

- Pałac - sprostowała.

- Bez różnicy - stwierdził Tony chowając telefon do plecaka.

- Nie prawda - zaprotestowała dziewczyna.

- A jaka jest różnica?

- Zamek jest przystosowany do walki. Pałac pełni funkcję budynku mieszkalnego - wyjaśniła spokojnie.

- Czyli nie ma co liczyć na armaty?

- Nie za bardzo. Chodź, bo zaczną zwiedzać bez nas.

****

- No, ile trwa ta przerwa? - młoda nauczycielka, opiekunka 1B przestępowała z nogi na nogę.

- Trwa do dwunastej. Jeszcze osiem minut - uspokoił ją pan Chapman.

Podczas gdy wszyscy znużeni czekali na otwarcie kasy biletowej, Tony odnalazł w tłumie Rhoey'ego.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - spytał z wyrzutem.

- Połowa autokaru zaczęła rzygać i musiałem pomagać. Ohyda. Zazdroszczę ci, że spałeś.

Gdy tak sobie gawędzili, z małej kanciapy na końcu korytarza wyszła kobieta po trzydziestce. Miała na sobie szarą spódnicę do kolan i szarą marynarkę do kompletu. Jej ciemne, gęste włosy były upięte w ciasny kok. Bez słowa otworzyła wejście od kasy i wydała bilety.

- Przewodnik przyjdzie za 10 minut - zakomunikowała i poczęła czytać jakieś pismo modzie.

- Czy to zawsze tak wygląda? - zapytał szeptem Rhodey. Najpierw czekaliśmy 10 minut przed wejściem. Potem kwadrans na otwarcie kasy. Teraz 10 minut na przewodnika. Czy przed każdym przejściem z sali do sali będzie przerwa?

Nie usłyszał odpowiedzi.

- Tony? - podniósł głowę i zauważył, że przyjaciela nie ma nigdzie w pobliżu. W końcu wypatrzył go dwadzieścia metrów dalej. Stał pod gablotą informacyjną i rozmawiał z jakąś dziewczyną.

****

- OMG, co to jest? - dziewczyna wytrzeszczyła oczy.

- Takie tam urządzenie.

- Do czego służy?

- Długo by opowiadać... telefon, MP3, GPS, scyzoryk o ośmiu różnych ostrzach, otwieracz do konserw, latarka, korkociąg, lornetka, rzutnik holograficzny i mikroskop. No i kilka innych.

- Wkręcasz mnie - powiedziała ostrożnie dziewczyna.

- Mówię serio - Tony poczuł się lekko urażony.

- Łał... Skąd to masz? Musiało kosztować majątek. Nie uwierzę też, że kupiłeś to w pobliskim sklepie RTV & AGD.

- No, nie.

- A więc? Czekaj, czekaj. Chcesz powiedzieć, że sam to zrobiłeś?

- Przy pomocy kumpla.

- Jeju... nie wiem co powiedzieć.

- Powiedz, jak masz na imię?

- Oj, nie przedstawiłam się. Rachel Tarver.

- Anthony. Anthony Stark. Ale mów mi Tony, każdy mnie tak nazywa.

Nie mogli dalej rozmawiać, bo profesor Chapman przywołał wszystkich do siebie. Obok nauczyciela stał mężczyzna z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, który opinał zielony fartuch z napisem "Pałac Hrabiego Colettera".

- Nazywam się Cristopher Turner i jestem przewodnikiem w pałacu, który niegdyś należał do rodu Coletter'ów - zaczął monotonnym głosem. Po kilku zdaniach już nikt go nie słuchał.

****

- A to do czego służy? - Rhodey biegał po sali jak pięcioletni chłopiec i oglądał wszystko, co tylko miał
w zasięgu wzroku. Już szósty raz zwracał na siebie uwagę przewodnika.

- Przejdziemy teraz do ostatniej sali - powiedział przewodnik. Tłumek znudzonych uczniów posłusznie wykonał polecenie. - Prawdopodobnie za czasów hrabstwa mieszkał tutaj kucharz. Jak widzicie, pokój został dosyć skromnie. Łóżko, dywanik, szafka oraz najciekawsza rzecz w tym pomieszczeniu: rzeźbiony stolik - spojrzenia młodzieży powędrowały w stronę faworyzowanego mebla, a zaraz potem nieco wyżej,
na obrazek przedstawiający płonącego ptaka.






niedziela, 8 lutego 2015

Zapowiedź!

Następny post z rozdziałem trzecim ukaże się najpóźniej w środę, tj. 11.02.!
Będzie miała miejsce szkolna wycieczka. Dowiemy się więcej o dziewczynie, która zaczepiła Tony'ego po nieudanych przeprosinach przed lekcjami. Nie zdradzę jednak, czy chłopcy tak szybko pogodzą się
z Pepper :)

Rozdział II - "Nie za bardzo mi wyszło".

Kopnięty z całej siły, metalowy kosz odbił się od ściany, zawirował niczym w dzikim tańcu, upadł, zatoczył koło i zatrzymał się obok stóp Anthony'ego Starka. Chłopak już przymierzał się do powtórnego kopnięcia, gdy dłoń w kolorze czekolady spoczęła na jego ramieniu.
- Daj spokój. Przejdzie jej.

- Jestem cholernym idiotą! - jęknął Tony, który zdawał się w ogóle nie zważać na słowa przyjaciela.

- Nie przesadzaj.

- A ty takim samym jak ja - Tony wycelował w niego palec.

- Ja przynajmniej się zainteresowałem.

- A ja niby nie?!

- Jakoś tak bym to ujął.

- Nie, to nie ma sensu. Trzeba ją przeprosić, porządnie przeprosić.


Normalnie Tony nie przyznałby się do błędu. Jego charakter by mu na to nie pozwalał. Ale to przecież nie była normalna sytuacja. Tutaj chodziło o Pepper.
                               ****
- I jak?

- Nie odbiera - Rhodey zrezygnowany odłożył komórkę.

- Bez sensu.

- Przecież sam chciałeś ją przepraszać - James wywrócił oczami.

- Chodzi mi o to, że bez sensu jest przepraszanie jej przez telefon.

- Jutro. Zdecydowanie jutro.
                               ****
Pepper wpadła do domu z hukiem. Omal nie zniszczyła nowych drzwi wejściowych. Kopnęła kanapę, rzuciła szkolną torbą i potargała sobie włosy.
- Dupki! - wrzasnęła.
Z trudem opanowała się na chwilę, by zadzwonić po pizzę. Wyłączyła telefon, bo obawiała się, że ci idioci zaczną do niej wydzwaniać. Założyła na uszy słuchawki i do północy siedziała w fotelu, nie licząc zjedzenia pizzy. Zdziwiło ją tylko, że rodzice do tej pory nie wrócili.
                           ****

Tony obudził się, jak na niego, wcześnie, bo kilka minut po 6:00. Po razu przypomniał sobie przykrą sytuację z poprzedniego dnia. Nie skupiał się na podstawowych, porannych czynnościach. W głowie dudniła mu tylko jedna myśl: zranił najlepszą przyjaciółkę i będzie musiał to naprawić. Tylko nie wiedział za bardzo, jak się do tego zabrać. Po prostu chwycił plecak i wyszedł z domu. O 7:30 był już przed szkołą. Niebo nad potężnym budynkiem było szare niczym jego myśli. Tony wszedł do środka, bo było mu zimno. Odnalazł swoją szafkę nr 83 i wyjął podręczniki do biologii. Okropny przedmiot. Trzeba będzie się przemęczyć. 
Gdy szedł do sali, żeby odłożyć torbę a potem przejść się po szkole i poczekać na Rhodey'a, zauważył Pepper gmerającą przy swojej szafce. Podbiegł do niej i chwycił ją za ramię.
- Pep... Nawet nie wiesz, jak mi wstyd. Przepraszam. Ostatnio byłem bardzo zajęty, to naprawdę było ważne, to...
- Ważniejsze ode mnie?! - wrzasnęła dziewczyna, aż przechodzący nieopodal uczniowie zaczęli się odwracać.
- Pepper, nie zostawiłem cię rodzącej na ulicy, ani nic takiego. Źle się zachowałem, ale przestań to tak rozpamiętywać... Jak długo będziesz chodzić obrażona?
- Ja nie jestem obrażona, panie Stark - odparła Pepper ze spokojem. - Ja się po prostu na Tobie zawiodłam.

Rudowłosa odeszła do sali biologicznej. Tony nawet nie próbował jej gonić. Było mu po prostu strasznie głupio.

- Nie umiesz przepraszać - skwitowała nieznajoma dziewczyna stojąca za jego plecami, od początku gapiąca się na Pepper i Starka, po czym spokojnie powróciła do przeglądania zeszytów w szafce.


                                                                         ****
- A ona powiedziała, że się na mnie zawiodła i poszła - wyszeptał Tony zerkając to na nauczycielkę piszącą na tablicy jakieś dziwne nazwy, to na Rhodey'ego.

 - To kicha - westchnął chłopak, próbując wyłapać cokolwiek z monologu  pani Grint.
- Weź, nie dobijaj. Myślisz, że jej przejdzie?

- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ale nie lataj do zbrojowni pięć razy dziennie, bo tylko jescze bardziej się wkurzy.

- Spróbuję. Pogadamy potem. Ostatnio dostałe cztery dwóje z biolopgii.

Na przerwie przyjaciele na korytarzu i w milczeniu jedni drugie śniadanie. Przed oczami mignęła im sylwetka Pepper ze spuszczoną głową idącej przez korytarz. Chcieli do niej podejść, ale byli zdania, że należy znieść to wszystko z pokorą i nie naciskać, jeśli nie chciała rozmawiać. Zadzwonił dzwonek na historię, więc powlekli się do klasy historycznej. Podczas lekcji Pepper zaczęła przyglądać się chłopcom. Jednak gdy zobaczyła, że Tony znów szkicuje w zeszycie zbroję Iron Man'a, natychmiastowo odwróciła wzrok. Nie umknęło to Starkowi. Na przerwie podszedł do Pepper i zapytał wprost:
- O co ty właściwie się wściekasz? Chodzi o Iron Man'a? O to, że pomagam ludziom, gdy są w potrzebie, zamiast bezczynnie siedzieć?

- Nie, Tony. Za bardzo się na tym skupiasz. Z resztą nawet nie o Iron Man'a chodzi. Przestałeś się mną interesować, wysyłasz mi sprzeczne sygnały. Raz się przyjaźnimy, a raz totalnie mnie olewasz. Wiesz co? Dam ci radę na przyszłość: zdecyduj się, jakie są twoje życiowe priorytety: latanie po mieście w czerwonej zbroi? Podrywanie silikonowych panienek na ten twój ładny uśmiech? Weź się ogarnij, człowieku, bo, bo... nieważne! Właściwie to już mi na tobie nie zależy!

Wykrzyczała mu to prosto w twarz i poszła na stołówkę. Tony stał tak na środku korytarza. On, silny, twardy, niezależny, odważny. Człowiek, który wiele razy uratował ludzkie życie i zdrowie. Człowiek, który w wieku 15 lat skonstruował coś, czego nie potrafili zrobić najpotężniejsi naukowcy. Miał ochotę się rozpłakać, ale w porę przypomniał sobie, że ma wokół siebie kilkaset ludzi.

                                                                                 ****
- Tony! Stało się coś? Anthony! Synu! Słyszysz mnie? -  głos Howarda Starka wyrwał Tony'ego
z zamyślenia.

- Hmmm?

- Tony, stało się coś? - Howard, który właśnie wrócił z pracy, przysiadł obok syna na rogu łóżka.

- Nie, nic takiego.

- Przecież widzę.

- Po prostu mam gorszy dzień - warknął poirytowany Tony. Miał dosyć tego dnia, miał dosyć kłótni z Pepper, a teraz jeszcze ojciec jakby nagle sobie o nim przypomniał. Chłopak powstrzymał się jednak od wybuchu i powiedział tylko sucho:

- Nic się nie stało, jestem zmęczony.

- Dobrze, ale jakby coś się działo, to wiesz... Martwię się o ciebie.

- Wiem, tato. Kocham cię.

Tata skinął delikatnie głową, wstał z łóżka i poszedł do swojego pokoju popracować na laptopie.
Tymczasem młody Stark założył trampki, zarzucił bluzę i wyszedł z domu. Chciał spotkać się z Rhodey'em. Tylko on mu teraz został. Tony nie miał zbyt wielu prawdziwych przyjaciół. Dziewczyny się nim interesowały, ale pociągał je tylko ich wygląd i, niektóre, majątek. Właściwie chłopak nigdy nie był w szczerej relacji
z żadną dziewczyną. No, chyba, że z Pepper, ale po pierwsze, była to tylko przyjaciółka, a po drugie - teraz była na drugi końcu miasta, zapewne siedziała obrażona i wściekła. Tony czuł potrzebę rozmowy
z Rhodey'em. I nie przez telefon. Na początku miał zamiar pojechać autobusem, ale potem stwierdził, że się przejdzie. Chciał pomyśleć o tym wszystkim, a zatłoczony, rozklekotany pojazd nie był najlepszym do tego miejscem. Niecałą godzinę później stał pod drzwiami średniej wielkości, schludnego domku. Zadzwonił dzwonkiem i niemal natychmiastowo otworzyła mu pani Roberta, mama James'a. Dziwne, jakby wiedziała, że przyjdzie.

- Cześć, Tony. Rhodey jest na górze, w swoim pokoju.
- Dzień dobry. To ja do niego pójdę.

Chłopak wbiegł po schodach i zapukał do pierwszych drzwi po prawej.

- Wejdź, mamo - rozległo się.

Tony delikatnie otworzył drzwi.

- Nie wyglądasz na mamę - stwierdził czarnoskóry chłopak.

- Cóż, to miłe. Może nie jest ze mną aż tak źle.

- Niech zgadnę: przyszedłeś porozmawiać o Pepper?

- Brawo, Sherlock'u. To teraz jeszcze pomóż ogarnąć mi całą tą sytuację, bo kompletnie nie wiem, co mam robić.

- Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że przede wszystkim nie możesz tak wybuchać.

- To ona zaczęła - protestował Tony.

- Ale to tobie zależy na pogodzeniu się z nią. Jak zobaczyłem waszą rozmowę, o ile to można nazwać rozmową, na przerwie, to myślałem, że zemdleję. Gdybyś nie zauważył, gapiło się na was pół szkoły!

- Uuuu... Naprawdę było tak okropnie?

Rhodey przytaknął ze smutkiem.

- Ja też nawaliłem. Musimy chyba mniej czasu poświęcać Iron Man'owi, a więcej Pepper.

- Ty nie rozumiesz. Ja i Iron Man to jedna i ta sama osoba. Ja jestem nim, a on mną. Od tego nie da się uciec.

- Wiem, Tony. Ale możesz darować sobie codzienne polerowanie zbroi i tym podobne. Rób tylko to, co konieczne. To, co się ostatnio dzieje to jest przegięcie. Mówię oczywiście o niezauważaniu jej przez tydzień.

- Że niby poczuła się skrzywdzona i zapomniana?

- Coś w tym stylu.

- Cholera - mruknął Tony.

Rozdział I - "Rutyna".

- To nie jest dobry pomysł - Rhodey pokręcił głową z dezaprobatą.
- Mówiłem ci: muszę popracować nad zbroją. To nie może czekać. A nuż coś się wydarzy, a ja będę miał do dyspozycji tylko zepsuty rupieć.
- Przecież wspominałeś tylko o jakimś zwarciu.
- Nie marudź - zbagatelizował Tony.
- W samym kwietniu spóźniłeś się osiem razy. O nieobecnościach nie wspominając. Jak tak dalej pójdzie, wyrzucą cię ze szkoły.
- Nieszczególnie mi to przeszkadza. Mam przerobiony cały materiał z fizyki na trzy lata wprzód i dalej.
- Są jeszcze inne przedmioty - zauważył Rhodey.
- W takim razie idź. Ja tymczasem zrelaksuję się ze śrubokrętem - Tony chwcił plecak i poszedl w kierunku zbrojowni. Rhodey jęknął, chwilę się zawahał, po czym pobiegł za przyjacielem. Stark uśmiechnął się pod nosem. W przypadku Rhodey'ego mały szantaż zawsze przynosił oczekiwany efekt.

                                ****

- Widziałeś ostatnio Pepper? - zagadnął James przyglądając się poczynaniom kumpla.
- Ostatnio w zeszłym tygodniu. A czemu pytasz?
- Bo to dziwne. Nigdy nie odstepowała nas na krok, a teraz nie ma jej w szkole i nawet nie dała znać. To nie w jej stylu.
- Nie przesadzasz czasem?
- Jak zwykle masz wszystko w dupie - Rodhey był trochę poirytowany.
- Sorry, skupiam się na te zbroi. Pojedziemy do niej po szkole. To znaczy po pracy. Nad zbroją.

                               ****
Pepper wydała z siebie przeciągłe, teatralne ziewnięcie. Zwlokła się z łóżka i na bosaka podreptała do kuchni.
Nalała sobie soku i zjadła kanapkę, na którą składały się: czertwe pieczywo, resztka masła, pomidor i zwiędnięta sałata. Trzeba będzie zrobić zakupy. Dziewczyna poszła wziąść prysznic, a po kwadransie wyszła z łazienki pachnąca i odświeżona. Założyła jakieś rurki, balerinki i białą tunikę, po czym chwyciła torbę i pobiegła na przustanek.

                              ****
W klasie ujrzała pełen komplet uczniów. No, prawie pełen, bo Rhodey'a i Starka znowu nie było. Była na nich wściekła. Ciągle gdzieś znikali. Rozumiała, że pielęgnowanie tajemnicy tożsamości Iron Man'a i ulepszanie zbroi wymagało czasu i poświęceń, ale robiło się to męczące. Ze złością rzuciła książki na ławkę i usiadła na porysowanym flamastrami krześle. Fizyk, profesor Chapman wszedł do klasy równo z dzwonkiem. Czy on miał w mózgu wbudowant zegar? Pepper westchnęła. Znowu nie będzie miał jej kto podpowiadać.

                                ****
Po skończonych lekcjach Pepper szybkim krokiem udała się na zapuszczony przystanek autobusowy. Chciała czymprędzej dostać się do zbrojowni, gdzie jak przypuszczała, byli chłopcy i się z nimi rozmówić. Natknęła się na nich pod spożywczakiem.

- Cześć, Pep - krzyknął Tony.
- Dlaczego przez cały tydzień nie było cię w Akademii Jutra? - spytał Rhodey zatroskanym głosem.

Tego było już za wiele. Nawet nie zauważli jej obecności!

- Może gdybyście częściej pojawiali się na zajęciach, wiedzielibyście, że regularnie na nie uczęszczam, a ostatnio byłam nieobecna dwa miesiące temu! - wrzasnęła dziewczyna.

Chłopców zamurowało. Takiego biegu wydarzeń się nie spodziewali.

- Znikacie z zajęć, całymi dniami dłubiecie w jakimś żelastwie - kontynuowała Pepper.
- On dłubie. Ja tylko pomagam - uściślil Rhodey.

To tylko bardziej rozjuszyło rudowłosą dziewczynę.

- Postawmy sprawę jasno: jestem waszą przyjaciółką, czy tylko niepotrzebnym dodatkiem? - podsumowała Pepper i nie czekając na odpowiedź obróciła się na pięcie i odeszła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwszy rozdział jest krótki, bo mam do dyspozycji jedynie komórkę. Drugi rozdział dodam za kilka dni :)

Prolog

Wschodzące słońce delikatnie oświetlało zmęczoną twarz. Średniego wzrostu mężczyzna siedział przy starym, małym, drewnianym stolika o starannie wyrzeźbionych nogach. Całe pomieszczenie było urządzone dosyć skromnie: łóżko, dywanik, rozlatująca się szafka i wspomniany wyżej stolik. Nad nim wisiał obrazek przedstawiający dostojnego ptaka. Płonącego feniksa, który miał niedługo odrodzić się z popiołu. Taki też plan miał człowiek znajdujący się w pokoju. Odrodzić się na nowo.