niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział II - "Nie za bardzo mi wyszło".

Kopnięty z całej siły, metalowy kosz odbił się od ściany, zawirował niczym w dzikim tańcu, upadł, zatoczył koło i zatrzymał się obok stóp Anthony'ego Starka. Chłopak już przymierzał się do powtórnego kopnięcia, gdy dłoń w kolorze czekolady spoczęła na jego ramieniu.
- Daj spokój. Przejdzie jej.

- Jestem cholernym idiotą! - jęknął Tony, który zdawał się w ogóle nie zważać na słowa przyjaciela.

- Nie przesadzaj.

- A ty takim samym jak ja - Tony wycelował w niego palec.

- Ja przynajmniej się zainteresowałem.

- A ja niby nie?!

- Jakoś tak bym to ujął.

- Nie, to nie ma sensu. Trzeba ją przeprosić, porządnie przeprosić.


Normalnie Tony nie przyznałby się do błędu. Jego charakter by mu na to nie pozwalał. Ale to przecież nie była normalna sytuacja. Tutaj chodziło o Pepper.
                               ****
- I jak?

- Nie odbiera - Rhodey zrezygnowany odłożył komórkę.

- Bez sensu.

- Przecież sam chciałeś ją przepraszać - James wywrócił oczami.

- Chodzi mi o to, że bez sensu jest przepraszanie jej przez telefon.

- Jutro. Zdecydowanie jutro.
                               ****
Pepper wpadła do domu z hukiem. Omal nie zniszczyła nowych drzwi wejściowych. Kopnęła kanapę, rzuciła szkolną torbą i potargała sobie włosy.
- Dupki! - wrzasnęła.
Z trudem opanowała się na chwilę, by zadzwonić po pizzę. Wyłączyła telefon, bo obawiała się, że ci idioci zaczną do niej wydzwaniać. Założyła na uszy słuchawki i do północy siedziała w fotelu, nie licząc zjedzenia pizzy. Zdziwiło ją tylko, że rodzice do tej pory nie wrócili.
                           ****

Tony obudził się, jak na niego, wcześnie, bo kilka minut po 6:00. Po razu przypomniał sobie przykrą sytuację z poprzedniego dnia. Nie skupiał się na podstawowych, porannych czynnościach. W głowie dudniła mu tylko jedna myśl: zranił najlepszą przyjaciółkę i będzie musiał to naprawić. Tylko nie wiedział za bardzo, jak się do tego zabrać. Po prostu chwycił plecak i wyszedł z domu. O 7:30 był już przed szkołą. Niebo nad potężnym budynkiem było szare niczym jego myśli. Tony wszedł do środka, bo było mu zimno. Odnalazł swoją szafkę nr 83 i wyjął podręczniki do biologii. Okropny przedmiot. Trzeba będzie się przemęczyć. 
Gdy szedł do sali, żeby odłożyć torbę a potem przejść się po szkole i poczekać na Rhodey'a, zauważył Pepper gmerającą przy swojej szafce. Podbiegł do niej i chwycił ją za ramię.
- Pep... Nawet nie wiesz, jak mi wstyd. Przepraszam. Ostatnio byłem bardzo zajęty, to naprawdę było ważne, to...
- Ważniejsze ode mnie?! - wrzasnęła dziewczyna, aż przechodzący nieopodal uczniowie zaczęli się odwracać.
- Pepper, nie zostawiłem cię rodzącej na ulicy, ani nic takiego. Źle się zachowałem, ale przestań to tak rozpamiętywać... Jak długo będziesz chodzić obrażona?
- Ja nie jestem obrażona, panie Stark - odparła Pepper ze spokojem. - Ja się po prostu na Tobie zawiodłam.

Rudowłosa odeszła do sali biologicznej. Tony nawet nie próbował jej gonić. Było mu po prostu strasznie głupio.

- Nie umiesz przepraszać - skwitowała nieznajoma dziewczyna stojąca za jego plecami, od początku gapiąca się na Pepper i Starka, po czym spokojnie powróciła do przeglądania zeszytów w szafce.


                                                                         ****
- A ona powiedziała, że się na mnie zawiodła i poszła - wyszeptał Tony zerkając to na nauczycielkę piszącą na tablicy jakieś dziwne nazwy, to na Rhodey'ego.

 - To kicha - westchnął chłopak, próbując wyłapać cokolwiek z monologu  pani Grint.
- Weź, nie dobijaj. Myślisz, że jej przejdzie?

- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ale nie lataj do zbrojowni pięć razy dziennie, bo tylko jescze bardziej się wkurzy.

- Spróbuję. Pogadamy potem. Ostatnio dostałe cztery dwóje z biolopgii.

Na przerwie przyjaciele na korytarzu i w milczeniu jedni drugie śniadanie. Przed oczami mignęła im sylwetka Pepper ze spuszczoną głową idącej przez korytarz. Chcieli do niej podejść, ale byli zdania, że należy znieść to wszystko z pokorą i nie naciskać, jeśli nie chciała rozmawiać. Zadzwonił dzwonek na historię, więc powlekli się do klasy historycznej. Podczas lekcji Pepper zaczęła przyglądać się chłopcom. Jednak gdy zobaczyła, że Tony znów szkicuje w zeszycie zbroję Iron Man'a, natychmiastowo odwróciła wzrok. Nie umknęło to Starkowi. Na przerwie podszedł do Pepper i zapytał wprost:
- O co ty właściwie się wściekasz? Chodzi o Iron Man'a? O to, że pomagam ludziom, gdy są w potrzebie, zamiast bezczynnie siedzieć?

- Nie, Tony. Za bardzo się na tym skupiasz. Z resztą nawet nie o Iron Man'a chodzi. Przestałeś się mną interesować, wysyłasz mi sprzeczne sygnały. Raz się przyjaźnimy, a raz totalnie mnie olewasz. Wiesz co? Dam ci radę na przyszłość: zdecyduj się, jakie są twoje życiowe priorytety: latanie po mieście w czerwonej zbroi? Podrywanie silikonowych panienek na ten twój ładny uśmiech? Weź się ogarnij, człowieku, bo, bo... nieważne! Właściwie to już mi na tobie nie zależy!

Wykrzyczała mu to prosto w twarz i poszła na stołówkę. Tony stał tak na środku korytarza. On, silny, twardy, niezależny, odważny. Człowiek, który wiele razy uratował ludzkie życie i zdrowie. Człowiek, który w wieku 15 lat skonstruował coś, czego nie potrafili zrobić najpotężniejsi naukowcy. Miał ochotę się rozpłakać, ale w porę przypomniał sobie, że ma wokół siebie kilkaset ludzi.

                                                                                 ****
- Tony! Stało się coś? Anthony! Synu! Słyszysz mnie? -  głos Howarda Starka wyrwał Tony'ego
z zamyślenia.

- Hmmm?

- Tony, stało się coś? - Howard, który właśnie wrócił z pracy, przysiadł obok syna na rogu łóżka.

- Nie, nic takiego.

- Przecież widzę.

- Po prostu mam gorszy dzień - warknął poirytowany Tony. Miał dosyć tego dnia, miał dosyć kłótni z Pepper, a teraz jeszcze ojciec jakby nagle sobie o nim przypomniał. Chłopak powstrzymał się jednak od wybuchu i powiedział tylko sucho:

- Nic się nie stało, jestem zmęczony.

- Dobrze, ale jakby coś się działo, to wiesz... Martwię się o ciebie.

- Wiem, tato. Kocham cię.

Tata skinął delikatnie głową, wstał z łóżka i poszedł do swojego pokoju popracować na laptopie.
Tymczasem młody Stark założył trampki, zarzucił bluzę i wyszedł z domu. Chciał spotkać się z Rhodey'em. Tylko on mu teraz został. Tony nie miał zbyt wielu prawdziwych przyjaciół. Dziewczyny się nim interesowały, ale pociągał je tylko ich wygląd i, niektóre, majątek. Właściwie chłopak nigdy nie był w szczerej relacji
z żadną dziewczyną. No, chyba, że z Pepper, ale po pierwsze, była to tylko przyjaciółka, a po drugie - teraz była na drugi końcu miasta, zapewne siedziała obrażona i wściekła. Tony czuł potrzebę rozmowy
z Rhodey'em. I nie przez telefon. Na początku miał zamiar pojechać autobusem, ale potem stwierdził, że się przejdzie. Chciał pomyśleć o tym wszystkim, a zatłoczony, rozklekotany pojazd nie był najlepszym do tego miejscem. Niecałą godzinę później stał pod drzwiami średniej wielkości, schludnego domku. Zadzwonił dzwonkiem i niemal natychmiastowo otworzyła mu pani Roberta, mama James'a. Dziwne, jakby wiedziała, że przyjdzie.

- Cześć, Tony. Rhodey jest na górze, w swoim pokoju.
- Dzień dobry. To ja do niego pójdę.

Chłopak wbiegł po schodach i zapukał do pierwszych drzwi po prawej.

- Wejdź, mamo - rozległo się.

Tony delikatnie otworzył drzwi.

- Nie wyglądasz na mamę - stwierdził czarnoskóry chłopak.

- Cóż, to miłe. Może nie jest ze mną aż tak źle.

- Niech zgadnę: przyszedłeś porozmawiać o Pepper?

- Brawo, Sherlock'u. To teraz jeszcze pomóż ogarnąć mi całą tą sytuację, bo kompletnie nie wiem, co mam robić.

- Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że przede wszystkim nie możesz tak wybuchać.

- To ona zaczęła - protestował Tony.

- Ale to tobie zależy na pogodzeniu się z nią. Jak zobaczyłem waszą rozmowę, o ile to można nazwać rozmową, na przerwie, to myślałem, że zemdleję. Gdybyś nie zauważył, gapiło się na was pół szkoły!

- Uuuu... Naprawdę było tak okropnie?

Rhodey przytaknął ze smutkiem.

- Ja też nawaliłem. Musimy chyba mniej czasu poświęcać Iron Man'owi, a więcej Pepper.

- Ty nie rozumiesz. Ja i Iron Man to jedna i ta sama osoba. Ja jestem nim, a on mną. Od tego nie da się uciec.

- Wiem, Tony. Ale możesz darować sobie codzienne polerowanie zbroi i tym podobne. Rób tylko to, co konieczne. To, co się ostatnio dzieje to jest przegięcie. Mówię oczywiście o niezauważaniu jej przez tydzień.

- Że niby poczuła się skrzywdzona i zapomniana?

- Coś w tym stylu.

- Cholera - mruknął Tony.

2 komentarze:

  1. W rozdziałach masz literówki ale to nic takiego. Bardzo fajnie piszesz i historia która się zaczęła jest ciekawa. Cieszę się że kolejna osoba pisze o imaa. Ostatnio rzadko o takie pisarki. Czekam na nn ;) U mnie rozdział już jutro

    iron-adventures.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam te literówki, ale wychodziłam z domu i nie zdążyłam poprawić. W najbliższym czasie to zrobię. Cieszę się, że Ci się podoba. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału na Twoim blogu :D

    OdpowiedzUsuń